Pomimo tego, że jestem urodzonym leniem nauczyłam się oszukiwać naturę i udając, że nic nie robię zawsze robię coś. Dzisiaj postanowiłam nie oszukiwać i być sobą czyli leniem. Jak to zwykle bywa z leniami nic mi się nie chce, nawet pisać. Dobrze, że zdjęcie zrobiłam przedwczoraj przynajmniej mam co wkleić.
Translator
piątek
środa
Czuję miętę...
Wiadomo, że trzeba trzymać rękę na modowym pulsie więc nie ociągam się w przeglądaniu wszelkiej maści portali, gdzie mogę zobaczyć co w modzie piszczy...
a tam pastelowo, że napiszę brzydko, pastelowo do zrzygania. Być może nie jestem obiektywna. Pastele do mnie nie pasują i podświadomie czuję, żal do losu, że oto mogłabym się bezkarnie ubrać jak paczka dropsów ale mam w domu duże lustro, które mnie od tego powstrzymuje. Znam kilka dziewcząt, którym pastelowe barwy bardzo pasują i to dla nich są blade róże, łososiowe oranże czy miętowa zieleń... na waśnie miętowa zieleń... Nie jestem ekspertem ale miętę często czuję do różnych ludzi, sytuacji i rzeczy do tego uwielbiam świeżą, lubię w czekoladzie, często parzę suszoną i jakoś kolor mi się nie zgadza, miętowe ubrania wcale nie mają koloru mięty, ale pewnie się czepiam, jak zwykle.
piątek
Lśnienie
Pomimo tego, że wiem w jakich warunkach wydobywane są diamenty, naczytałam się i naoglądałam o ich krwawym obliczu i tak jakoś cieplej robi mi się na sercu, kiedy o nich pomyślę. Wiadomo, diamenty to najlepszy przyjaciel dziewczyny i chyba nikogo nie trzeba o tym przekonywać. Jakiej kobiecie nie zaświecą się oczy na widok brylantowych kolczyków... nie wspomnę już o pierścionku zaręczynowym, który bez brylantu, choćby małego, po prostu się nie liczy... Wiem coś o tym bo chociaż biżuterię noszę przeważnie swoją, kilku diamentowych "drobiazgów" nie mogłam sobie odmówić. Bez obawy nie będę Was tu dzisiaj raczyć brylantową biżuterią, bo to nie mój kaliber a nie ma niczego gorszego niż fałszywki, pokażę za to, że nie wszytko musi być diamentem żeby się świecić.
Dzisiaj kryształy i szkło weneckie a wszytko to z połyskiem. Nic tylko lśnić...
czwartek
Goździki
Zeszłoroczny post z okazji dnia kobiet do dzisiaj jest liderem na mojej blogowej liście popularności i to zapewne dzięki niemu w tym roku dostałam całe mnóstwo goździków i tylko jednego tulipana . Bardzo dziękuję za te prześliczne goździki, wszystkie piękne i czerwone jak tradycja każe. Niech mi jeszcze tylko ktoś podaruje rajstopy, najlepiej szare w białe kropeczki i przyśle kilo kawy prosto z Kolumbii, a polubię ten Dzień Kobiet jeszcze bardziej... Dobra, marzenia marzeniami ale czas przejść do sedna: z okazji Dnia Kobiet życzę wszystkim moim czytelniczkom, żeby co rano kiedy popatrzą w lustro widziały kobietę zadowoloną z siebie, piękną i szczęśliwą, nawet wtedy kiedy niechcący dzień wcześniej spaliły sobie rzęsy, na czole wyskoczył im pryszcz i dla młodzieńczego spojrzenie niezbędny jest rozświetlający korektor. Drogie Panie, zapewne dzisiaj goździków i tulipanów będzie nadmiar więc ode mnie herbaciana róża.
środa
Przedwiośnie
Nic nie trwa wiecznie, zima też... wiem, że większość z Was bardzo się już cieszy ale ja nie. Wszyscy wiedzą o mojej niechęci do wiosny ale nie potrafię sobie odmówić aby kolejny raz wygłosić antywiosenny manifest. Wiosenne porządki, wiosenna odnowa i wiosenne diety... wiosna jak żadna pora roku wiele osób motywuje i pobudza do działania ale nie wiem czy wiecie, że fizjologicznie rzecz biorąc tak samo działa na nasz organizm stres. W małych dawkach jest potrzebny ale im go więcej tym bardziej destrukcyjnie na nas działa, tak jak wiosna... Nie dziwię się, że to właśnie na wiosnę zwiększa się osłabienie fizyczne, psychiczne, zaczynają się kłopoty z koncentracją i bezsennością a to wszytko prowadzi do depresji. Słońce ma nam osłodzić tą wiosnną gehennę ale razem z jego ciepłem docierają do nas zabójcze promienie UV, które powodują raka i przyspieszają starzenie... brrr... Z okazji przedwiośnia mam dla Was zielony naszyjnik ale żeby nie było, że radośnie zielony, czarne akcenty oddają prawdziwą naturę wiosny. Jeszcze gwoli wyjaśnienia, choć wstyd to przyznać nigdy nie przeczytałam całego "Przedwiośnia" - już sam tytuł mnie odstraszył.
piątek
Anielsko
Nie dawno skończyłam czytać książkę Jon'a Krakauera "Wszytko za Everest". Książkę polecam nie tylko miłośnikom górskich przygód, w końcu to jedna z lepszych pozycji o Evereście, do tego nominowana do Nagrody Pulitzera. Jej oryginalny tytuł brzmi "Into Thin Air" więc można się było spodziewać, że wiele tam o skutkach niskiego stężenia tlenu na dużych wysokościach czyli chorobie wysokościowej. Piszę o tym bo wczoraj w porannym autobusie do Katowic przeżyłam na własnej skórze, co czują himalaiście na Wierzchołku Południowym: brakowało mi tlenu, bolała mnie głowa, miałam nudności, cała twarz mi spuchła do tego dokuczała mi drażliwość i odwodnienie. Gdybym tylko posiadała, nie zawahałabym wstrzyknąć sobie podskórnie dawkę dexametazonu. Do teraz nie wiem, czy mój stan spowodowany był talentem reporterskim Krakauera czy, do czego skłaniam się bardziej, nadmiarem wina, wypitego dzień wcześniej. Jednak niezależnie od przyczyny, ciągle odczuwał wdzięczność aniołowi, który ustąpił mi miejsce siedzące w tym przeklętym autobusie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)