No to mamy walentynki. Nawet nie wiadomo kiedy ten dzień zagościł w naszym kalendarzu i stał się tak oczywisty, że nikogo nie dziwi masa serduszek, czerwonych duperelek, zgrozo nawet walentynkowej bielizny, panoszących się w marketach, w tak przemiłym sąsiedztwie jak kartofle, kiszona kapusta czy też proszki do prania. Nie żebym się czepiała, sama jako osoba romantyczna i infantylna bardzo serduszka lubię. Jestem szczęśliwą posiadaczką kilku par serduszkowych skarpetek oraz majtek, mam też śliczne sznurówki, czerwony notes i oczywiście trochę biżuteryjnych dodatków z serduszkami w roli głównej.... ale nie pamiętam żebym którąkolwiek z tych rzeczy dostała na walentynki, oprócz sznurówek sama je sobie kupiłam albo zrobiłam. Pewnie dlatego, że dla mnie najlepszym prezentem jest ta chwila kiedy moje tętno rośnie do 120 uderzeń na minutę, zaczyna szaleć oksytocyna i czuję w sobie takie pokłady fenyloetyloaminy, że już mi wszytko jedno czy to akurat są walentynki czy nie. Dla mniej romantycznych mała podpowiedź, to nie ta chwila kiedy wygrywam w ruletkę ani tym bardziej nie ta chwila kiedy kończę ćwiczenia kardio.
:))) cudny komentarz Aniu, jak zwykle z przyjemnością czytam :) kolczyki bardzo fajne, ta strzała jest jak pazur:)
OdpowiedzUsuńDzięki Asiu :) Serduszka ze strzałą to ostatnio moje ulubione serduszka :)
OdpowiedzUsuń